20 i 21 czerwca miało miejsce pierwsze w tym roku wydarzenie w ramach Ninja Series. Było pierwszym, choć miało być drugim. Z dobrze znanych nam powodów świat biegów przeszkodowych, a właściwie cały świat zamarł na wiele tygodni akurat w momencie, gdy miała się odbyć edycja wiosenna zawodów. Na szczęście w czerwcu nastąpiło poluzowanie obostrzeń i wydarzenia sportowe znów mogły być organizowane.
Najszybciej, niczym nomen omen Ninja, zareagowali organizatorzy tych krótkich, lecz bardzo intensywnych biegów, w tym Adrian Piórkowski, który jest organizatorem Ninja Series i właścicielem ośrodka treningowego OSPRO w Wolicy pod Warszawą.
I to właśnie w tym miejscu zostało zorganizowane Ninja Series – Summer Edition.
Plan był taki, aby to była impreza dwudniowa. Cała sobota przeznaczona na eliminacje, a niedziela głównie na finały oraz zawody dla dzieci. Głównie, bo była wyznaczona jedna fala podczas której Ci, którzy nie chcieli jeździć dwa razy pod Warszawę, mogli wystartować w eliminacjach i po odpoczynku walczyć w finałach.
Zagadką była frekwencja, nikt nie wiedział czy ludzie będą chcieli brać udział w zawodach, gdzie bliski kontakt z innymi ludźmi jest nieunikniony, co wygra? Strach czy głód przeszkód?
Odpowiedź była znana bardzo szybko, miejsca na niedzielną falą eliminacyjna zniknęły w kilka godzin, organizator na szczęście odpowiedział na potrzeby rynku i dołożył jeszcze jedną falę. Ogólnie frekwencja była więcej niż zadowalająca i na zawodach pojawiło się łącznie ponad 200 dorosłych zawodników plus dzieciaki. Ale czy wysoka frekwencja przełożyła się na wysoką jakość? O tym postanowiłem przekonać się na własnej skórze i to dosłownie, gdyż oprócz relacji z zawodów planowałem wziąć w nich udział ;) Taki już jestem, że za nim o czymś napiszę, chcę to sprawdzić na sobie.
Szczerze powiedziawszy był to mój pierwszy start w takiej formule i towarzyszyły mi dziwne odczucia. Owszem zdarzało się nie raz jechać po kilka godzin, aby wystartować w biegu OCR, który przeważnie też trwał kilka godzin, więc jakiś rozsądny bilans był zachowany. Tutaj wiedziałem, ze czeka mnie 3,5h jazdy samochodem w jedna stronę tylko po to by wystartować na torze, którego przejście powinno zająć 1 minutę, a limit czasu to tylko 3 minuty. Szaleństwo, które trudno w logiczny sposób uzasadnić. Na szczęście w aucie było więcej takich szaleńców, więc przestałem czuć się dziwnie.
Powtarzałem też sobie, że planuję pozostać do finałów, pooglądać, pokibicować – więc to ma jakiś sens. Od razu odpowiem – tak, miało i to jaki!
Atmosfera zawodów była wyjątkowa, to się ogląda zupełnie inaczej niż OCRy gdzie widzimy tylko fragment trasy i tylko kilka przeszkód, a i tak jest fajnie. W Ninja widzimy cały tor od startu do mety, zawodnicy biegną obok siebie ramię w ramię, jest dużo przeszkód, jest szybko, efektownie i intensywnie.
Fajnie, że organizator wyznaczył osobne tory dla sędziów, dzięki czemu kibice nie przeszkadzali im w pracy. A jest to nie łatwa praca, wymaga ogromnego skupienia trzeba patrzeć gdzie się biegnie, co robią ręce zawodnika, a co jego nogi ;) i kondycję trzeba mieć też nielichą… raz, że kilometrów przez cały dzień zrobi się z kilkadziesiąt, a dwa nadążyć za takim „Witcherem” gdy robi przeszkody nie jest łatwo, a na płaskim to praktycznie nie ma na to szans. Wiem co mówię, próbując nagrywać chłopaków można było dostać solidnej zadyszki biegając za nimi, a ja głównie biegałem bez przeszkód ;)
Wracając do zabezpieczenia trasy to przy torze eliminacyjnym nie mam żadnych zastrzeżeń. Przy torze PRO początkowo nie było idealnie i mam tu na myśli warunki dla kibiców, nie zawodników. Dla tych drugich warunki, poza pogodą (o tym później) były jak należy. Materace były rozłożone tam gdzie powinny były być. Co do kibiców, to myślę, że początkowo organizator nie docenił ich fantazji i skłonności do ryzyka, tak więc mała część fanów by oglądać swoich faworytów z jak najbliższej odległości biegała po dość wąskim przejściu biegnącym nad sporą dziurą z wodą, co groziło upadkiem, kąpielą, a może i kontuzją.
Dość szybko przejście zostało całkowicie zamknięte, co w moim odczuciu było dobrą decyzją, tym bardziej, że pośrodku terenu jest „górka” z której można było podziwiać cały tor, może ciężko nagrać stamtąd nfilmik na którym będzie widać krople potu na czole zawodnika, ale bezpieczeństwo kibiców jest również bardzo ważne, tak więc dobrze, że były tutaj trafne decyzje.
Póki co cały czas chwalę tą imprezę, bo naprawdę bardzo mi się podobała, emocje, które są generowane podczas pojedynków jeden na jeden są wyjątkowe. Móc zobaczyć jak „Gładki” walczy o zwycięstwo z „Ninja Macho” to dla mnie jest coś wspaniałego.
Kolejny plus to skorzystanie z profesjonalnego medialnego freelancera „Michał Iwan Media” www.michaliwan.com . Dzięki czemu m.in. co jakiś czas na fanpage’u wydarzenia lądowało przepięknie nagrane video z przejść zawodników albo… live prosto z drona. Czegoś takiego w polskim OCR/Ninja jeszcze nie było. Mogliśmy obserwować z góry jak zawodnicy walczą na torze, była to bardzo ciekawa perspektywa i szkoda, że pogoda nie pozwoliła na częstsze tego typu wejścia. Aż sam zacząłem się zastanawiać czy nie kupić takiego drona i robić live’y z zawodów OCR/NINJA za jego pomocą ;) Co o tym myślicie?
No dobra, pora przejść może nawet nie do tego co mi się nie podobało, ale do tego o czym warto podyskutować, czy przyjęte rozwiązania były optymalne, czy coś można zrobić lepiej? Porozmawiajmy o tym w komentarzach, tak aby kolejne zawody były jeszcze lepsze, o ile to możliwe ;)
Tak więc zastanawiam się czy rozbicie zawodów na dwa dni to dobra decyzja. Po pierwsze zawodnicy startujący w sobotę w eliminacjach mieli inną, znacznie lepszą pogodę, było po prostu sucho (mogło być też na odwrót ;P). Gdy zaczęło padać w sobotę pod wieczór, starty zawodników zostały przeniesione na niedzielę. Zawodnicy z niedzieli nie mieli takiego komfortu. Niestety, w niedzielę o poranku pogoda była bardzo kapryśna i zawodnicy podczas eliminacji nie mieli szans zbliżyć się do czasów osiąganych w sobotę. Oczywiście, Ci najlepsi nie mieli problemów z zaklasyfikowaniem się do finałów. Pomijając pogodę starty w sobotę, czyli dzień przed finałami, premiują też lokalnych zawodników, którzy podjadą, przebiegną, i przyjadą wypoczęci na finały. Zawodnicy z dalszych części Polski nie będą dwa dni z rzędu jeździć po kilkaset kilometrów, więc przyjadą w niedzielę i będą startować w takich warunkach jakie akurat będą plus mają na koncie dodatkowe starty w tym dniu. Oczywiście, Ci najlepsi nie będą mieć z tym problemów. Mam jednak pytanie do Was, jak Wy to widzicie?
Co myślicie o tym, aby np. eliminacje trwały np. tydzień albo dwa? To może powodować pewne komplikacje dla organizatora, kłopot byłby m.in. z sędziami ale tu mogłaby pomóc weryfikacja video – pytanie czy warto?
Zastanawiam się również czy parytet TOP20 kobiet i mężczyzn na obecnym etapie rozwoju dyscypliny to właściwa droga. Czy to już czas na tę samą trudność toru „PRO” dla mężczyzn i kobiet? Chodzi mi o to, że nie było nawet 20 kobiet, które zakwalifikowały się na tor „PRO”. Z kolei tor PRO ukończyły 4 kobiety, a finał ukończyła jedna.
Wśród mężczyzn prawie 30ka ukończyła tor OPEN poniżej 1 minuty. Zastanawiam się więc czy nie lepiej, dla zwiększenia emocji, dopuścić TOP10 kobiet i TOP30 mężczyzn na tor PRO. Wiem, że temat kontrowersyjny i wzbudzi emocje, liczę tutaj przede wszystkim na głosy samych kobiet.
Ciekawym i niecodziennym pomysłem był wymóg, iż trzeba ukończyć tor, aby stanąć na podium. Czyli walcząc w parze o złoto nie mamy pewności, że staniemy choćby na drugim stopniu podium. Z drugiej strony walka w parze o brąz ma ekstra smaczek i kop motywacyjny. Zawodnicy z tej pary mają niezerowe szanse na zdobycie srebra, a nawet złota. Co myślicie o takim podejściu?
I kolejna kwestia czy możliwość trenowania na torze na tydzień przed jest dobrym czy złym rozwiązaniem? Tutaj znów uprzywilejowani wydają się zawodnicy mieszkający najbliżej. A gdyby takiej opcji nie było, to co wtedy? Myślę, że byłoby gorzej, ponieważ Ci którzy trenują tam na co dzień, to i tak mają te elementy przećwiczone, inna konfiguracja aż tak wiele nie zmienia. Z kolei możliwość trenowania przed daje przynajmniej szansę na przećwiczenie toru tym, którym na tym bardzo zależy i chcą przejechać kilkaset kilometrów by być gotowym na zawody. A Wy co o tym sądzicie?
Ok, to chyba już wszystkie kwestie, które chciałem poruszyć, mam nadzieję na fajną i merytoryczną dyskusję tak, aby te zawody, jak i te organizowane przez inne zespoły, stały na jeszcze wyższym poziomie.
Wracając jeszcze do innych spraw to chciałem podziękować Agacie i Anecie za bardzo sprawną obsługę biura zawodów i za upieczenie medalowych ciastek :) Biuro na szczęście było zadaszone, więc było gdzie się schować przed deszczem. Sama lokalizacja miejsca zawodów też na duży plus, centrum treningowe znajduje się tuż przy drodze ekspresowej, więc dojazd był prosty, było też gdzie zaparkować auto. Zjeść można natomiast było w pobliskim centrum handlowym.
Co jeszcze mi się podobało? To, że były mierzone maksymalnie dwa starty. Z punktu widzenia biznesu to ciężka decyzja, pozwoliła jednak by zawody odbywały się na równych zasadach, nie było opcji dokupienia trzeciego, czwartego i kolejnego startu. Fajnie, że gdy akurat nikt nie biegł w ramach zawodów, zawodnicy mogli ćwiczyć na torze. Było to jakimś sposobem na wyrównanie szans zawodników, którzy nie trenują na co dzień w tym miejscu. Szczególnie oblegana był przeszkoda „deja vu”, której prawdopodobnie nie ma nigdzie indziej w Polsce, a przynajmniej ja nie słyszałem o takim miejscu. Przeszkoda ta występuje w zagranicznych edycjach programu Ninja Warrior i pewnie w polskiej wersji też się kiedyś pojawi, warto ją przećwiczyć, tak na wszelki wypadek.
Ech, chciałem napisać szybką, krótką i treściwą relację – oczywiście nie wyszło, mam jednak nadzieję, że po to również zaglądacie na przeszkodowo.pl aby poczytać tego typu artykuły :) Trochę rozwlekłe, trochę chaotyczne, ale przede wszystkim subiektywne, choć staram się być tak bardzo obiektywny jak to tylko możliwe :).
Po pełne wyniki zajrzyjcie na stronę http://wyniki.b4sport.pl/ninja-series-summer-edition/m422.html, ja tylko dodam, że zawody zwyciężyli, wśród kobiet: Klaudia Burs (zapamiętajcie to imię i nazwisko na przyszłość), a wśród mężczyzn: Jakub Zawistowski (jego nie trzeba zapamiętywać, bo wszyscy go znają).
Dzięki, że dotrwaliście, aż tutaj.
Piona.
Comments